Chapter Text
Zadanie pozornie zdawało się proste, a jednak okazało się ją przerastać. Wprawdzie Mae zabiła dwóch Jedi, odpowiedzialnych za zagładę jej klanu i śmierć jej matek, lecz trzeciego, Wookieego, najsilniejszego z nich wszystkich wykończył Qimir. Czy jakkolwiek brzmiało jego prawdziwe imię. Przy życiu pozostał tylko jeden Jedi-winowajca, którego musiała jeszcze ukarać, Sol. Mae zmierzyła się z nim na planecie Olega i Sol bez najmniejszego trudu pokonał ją w walce wręcz. Był w końcu mistrzem Jedi, starszym i bardziej doświadczonym od niej wojownikiem. Był jej nemezis, był tym, który zabił matkę Aniseyę! Mae widziała na własne oczy, jak młody wówczas Sol przebił jej matkę swoim niebieskim mieczem świetlnym. I wtedy rozpętało się piekło.
Choć od wydarzeń na Brendok minęło szesnaście lat, w duszy Mae płonął ten sam płomień nienawiści do Jedi. Przez moment ten ogień odrobinę przygasł, kiedy Mae dowiedziała się o tym, że jej bliźniacza siostra, Osha, przeżyła tamtą tragedię, że została ocalona przez Jedi. A potem nienawiść rozgorzała w niej na nowo, kiedy do Mae dotarło, że Jedi okłamali Oshę, by się wybielić, i że całą winę zrzucili na nią. I Osha w to uwierzyła, zaufała przeklętemu Solowi i znienawidziła Mae za to, że ta – przypadkowo przecież! – wznieciła pożar w fortecy na Brendok. Zaufała mordercy i radośnie podróżowała z nim razem po Galaktyce, podczas gdy Mae o własnych siłach musiała odbudować swój świat na nowo z gruzów, które pozostawili po sobie Jedi.
Dlatego nie mogła wybaczyć Solowi! Nie chciała wcale mu wybaczyć! Jej pięści same rwały się do walki, gdy tylko zobaczyła go przed sobą, na tamtej ulicy. Z dłuższymi czarnymi lśniącymi prostymi włosami, z bardziej pociągłą twarzą, przez co jego wysokie kości policzkowe wyróżniały się jeszcze bardziej, ale z tymi samymi ciemnymi błyszczącymi oczami i tym samym mieczem świetlnym przy pasie. Mae chciała go zabić, gołymi rękami, tak, by zadowolić swojego mistrza, ale po części też, być może, dla własnej satysfakcji. A nie mogła go nawet dotknąć! Jedi uchylał się przed każdym jej ciosem, a jedyne co udało jej się wskórać, to pochwycić kawałek jego długiej, brązowej szaty. Sol porządnie ją wtedy sponiewierał. Mae umknęła przed nim w pełni świadoma tego, że polecenie jej mistrza było praktycznie niewykonalne. Nie dało się zwyczajnie zabić Jedi bez użycia żadnej broni. Nie Sola, w każdym razie.
A później, całkowicie nieoczekiwanie, Mae znalazła się bardzo blisko dopięcia swego celu. Znalazła Sola oszołomionego w lesie na Khofar, tuż po walce z Qimirem, kiedy rozglądał się gorączkowo wokół w poszukiwaniu Oshy. I znalazł Oshę, zobaczył ją w Mae, tak jak gorąco tego pragnął.
Mae skrycie śmieszyło to, że wystarczyło tylko zamienić ich ubrania, by zmylić prześwietnego mistrza Zakonu Jedi.
- Gdzie twoja siostra? – zapytał Sol.
- Nie żyje.
I to wystarczyło mu za odpowiedź. Mae była ostatnim świadkiem jego zbrodni, oczywiście, że Sol pragnął, by była martwa, zimna i niema jak kamień. By nie mogła wyjawić Oshy prawdy. Jedi kłamał zapewne ze względu na dziwnie rozumiane dobro jej siostry i być może po trosze samemu siebie przy tym oszukiwał.
Zaprowadził pospiesznie Mae na swój statek, dokładnie tak, jak sobie tego życzyła, i tak niewiele brakło, by wbiła mu sztylet w plecy, kiedy próbował uruchomić nadajnik w kokpicie. Może zadziałał ten słynny instynkt Jedi, może to był czysty przypadek, ale Sol się odwrócił, wyminął Mae i pognał w głąb statku, zostawiając ją z mętlikiem w głowie.
Zabić go i ukraść jego statek – taki Mae pierwotnie miała plan. Chciała zadźgać Sola, marzyła o tym, by go udusić, pragnęła, by przed śmiercią mocno cierpiał. Ale gdy zobaczyła ból na twarzy Jedi, wcale nie poczuła radości.
Tej nocy zginęli jego towarzysze, ci wszyscy Jedi, których Sol zabrał ze sobą na Khofar w ramach jakiejś szalonej misji uratowania Wookieego Kelnacci i pochwycenia Mae. Nic dziwnego, że Sol był zdruzgotany. Szczególnie kiedy na jego oczach Qimir zabił jego młodą uczennicę. Ale wcześniej, specjalnie po to, by dopiec Mae, jej mistrz pochwalił głośno styl walki tamtej padawanki! Niestety prawda była taka, że dziewczyna była całkiem nieźle wyszkolona i pokonała Mae po krótkim pojedynku. Mae zawiodła po raz kolejny. I kolejny.
Czy wywiązanie się z ich dawnej umowy miało jeszcze jakikolwiek sens? Jej mistrz chciał ją przecież zabić i wtedy, jak na ironię, przeszkodzili mu w tym Jedi. A dokładnie to Sol. Mae czuła przez to chyba jeszcze większą niechęć do niego, właśnie przez to, że ocalił jej wówczas życie. Nie musiał. Niepotrzebnie się wtrącił! Mae próbowała rozwiązać w myślach tę zagadkę, czemu Jedi postępował tak, jak postępował, i nie potrafiła znaleźć na to pytanie sensownej odpowiedzi. Nie była Solowi za to wdzięczna. Czuła raczej coś na kształt mdłości.
Kiedy próbowała zdławić w sobie to dziwne uczucie i odzyskać spokój, tak potrzebny do działania, Sol wrócił do kokpitu, a następnie niespodziewanie chwycił ją w ramiona i mocno przytulił. Mae cała zesztywniała. Nie odwzajemniła uścisku.
To było oczywiste, że Sol pomylił ją z Oshą, że ten w zamierzeniu kojący uścisk był przeznaczony dla jej bliźniaczej siostry, pod którą Mae w danej chwili się podszywała. Co nie zmieniało w żaden sposób tego, że od szesnastu lat nikt nie przytulił tak Mae i że z pewnością nie zrobiłby tego jej mistrz, nawet gdyby Mae tak bardzo go sobą nie rozczarowała.
To ją zabolało, sprawiło, że poczuła złość. To uczennica, na której może polegać jej mistrz – rzekł okrutnie Qimir o poległej padawance Jedi.
Najwyraźniej tak wyglądało szkolenie u Sola. Wiązało się nie tylko z ciężką pracą, ale i z pochwałami oraz pocieszeniem.
- Ocaliłaś nas, Osha – powiedział Sol. – Ocaliłaś mnie.
Przez moment Mae poczuła nawet zazdrość o siostrę. Osha! Sol cały czas myślał tylko o Oshy. To tylko wzmogło jej złość na niego – Mae chciała go obwinić o wszystko, w każdym jego zachowaniu czy najdrobniejszym geście doszukiwać się fałszu, ale nawet jeśli Sol manipulował Oshą, nie próbował tego robić w danym momencie. Ten uścisk był szczery, tak samo jak prawdziwe było drżenie ciała Sola, jak nieudawany był jego przyspieszony puls i urywany oddech. Jego dłonie delikatnie głaskały jej plecy.
Sol był w szoku, pomyślała wtedy Mae. Praktycznie wypłakiwał jej się w ramię i szukał komfortu w ich nagłej bliskości. Mae poczuła ucisk w żołądku. Jak miałaby pocieszać tego mordercę i kłamcę? Nie zasługiwał przecież na to.
- Ten mężczyzna… skorumpował twoją siostrę – usłyszała głos Sola tuż przy swoim uchu. – Popchnął mnie do czynów, których…
Sol odsunął się i spojrzał jej w oczy. W czarnych tęczówkach błyszczało odbite światło.
- Tak bardzo cię przepraszam.
Czy to właśnie Mae pragnęła usłyszeć? Czy to miałoby jej wystarczyć?
Więcej – wyszeptało wtedy chciwie jej serce. – Chcę więcej.
Czego dokładnie? Cierpienia tego Jedi? Jego rozpaczy?
- Nadszedł czas, by wreszcie wszystko naprawić – oznajmił Sol. – Stanę przed Radą Jedi i wyznam im wszystko.
- Wszystko?
Może to przyniosłoby jej ukojenie? Może gdyby Sol został ukarany za swoje zbrodnie… Co więcej, gdyby ujawnił całą prawdę o wydarzeniach na Brendok i poniósł tego konsekwencje, może wtedy Mae poczułaby coś więcej niż gorycz i pustkę?
Tego chcę, pomyślała Mae. Chcę prawdy.
